Jaki jest Twój ulubiony święty?
Mój to święty spokój.
Przeczołgał mnie ten rok. Wycisnął.
Jestem zmęczona jak delikatny chłopiec na poligonie. Jak chomik na kołowrotku.
Poprzedni rok totalnie zrównał
mnie z ziemią. Myślałam więc, że upływający czas sprawi, że rany się zagoją, a
serce będzie radośniejsze.
Guzik prawda.
Samo się nic nie zrobi.
Jak jest krzywy ścieg, to trzeba
rozpruć do końca i od nowa szyć. Fastrygowanie wystarczy tylko na krótko i może
puścić w najmniej oczekiwanym momencie.
Farmakologia jest dobra przy
rozpruwaniu. Coś, jak narkoza w trakcie operacji albo silne leki przeciwbólowe.
Pozwala przetrwać. Naturalnie, można rwać zęby na żywca, bo i czemu nie? Jednak
wolę ze znieczuleniem.
Rozwaliłam wszystko, co dało się
rozwalić. Popatrzyłam na kupkę gruzu, złożoną głównie z oczekiwań i rozczarowań
(dziękuję, Monika).
I tak sobie siedzę i haftuję, w
kwiatuszki, po mojemu. Wiem już, że farmakologia to nie moja droga, ale wiem
też, że bez leków nie przetrwałabym tego roku.
Szybko zleciał. Nie będę za nim
tęsknić i nie będę za nim płakać.
Kochany 2020 roku!
Przynieś
hektolitry, tony i niezliczone pokłady spokoju. Dla mnie i dla moich Bliskich.
Tyle spokoju, żebyśmy mogli w nim pływać i nurkować. Żeby nam uszami wychodził.
Żebyśmy mieli go w szufladach, pod prysznicem i w lodówce. Żebyśmy mogli go pić jak herbatę. Jak czystą wodę ze źródła. I żeby się nigdy nie skończył.
Ciężko było, trudno, boleśnie.
Orka na ugorze.
Z każdą Wigilią coraz mniej talerzy.
Tyleśmy nacierpieli, to teraz
czas na nagrodę.
Na cały ocean świętego spokoju.
I tego właśnie życzę Wam, drodzy
Czytacze, na te Święta i na Nowy Rok.
Niech będzie Wam po prostu - lepiej.