Żarcik, żarcik, polityka.
Kłamstwo, kłamstwo, statystyka.
Wpisuję w przeglądarkę: statystyki rozwodów.
Mijam media takie czy owakie, znajduję: Rocznik
Demograficzny GUS za 2019 r. Postanowiłam go nawet przeczytać.
Jestem politologiem, wiem lepiej umiem czytać
statystyki. Wiem, żadna niezwykła umiejętność, każdy powinien umieć. Zgoda. Ale
nie każdy umie ;)
Rzucę liczbami.
Statystyki rozwodowe na przestrzeni trzydziestu ośmiu lat
kształtują się następująco:
1980
r. – 39833,
1990 r. – 42436,
2000 r. – 42770,
2010 r. – 61300,
2018 r. – 62843.
Mamy to. Ale to tylko liczby, nic nam nie mówią, niczego
nie obrazują – poza wyraźnym wzrostem, ale przecież to mnie nie dotyczy.
-Co jest, cholera – zaczepiam babcię, która ma
doświadczenie z autopsji (z własnego doświadczenia, a nie z sekcji zwłok). –
Czy ludzie już naprawdę nie wiedzą, z kim się żenią?!
-Albo wiedzą właśnie – mruczy babcia znad krzyżówki. –
Albo właśnie doskonale wiedzą.
Nie mam dobrych informacji.
Albo jestem dziwna, albo towarzystwo mam dziwne. Albo,
cytując klasyka, dziiiiwny jest teen świat.
Samotni – dotyczy obu płci: atrakcyjni, wykształceni,
mądrzy, niezależni finansowo.
W związkach – na kartę rowerową lub na prawo jazdy. Z
marginesem „i że cię nie opuszczę, aż mi się nie znudzisz” (tak, jakby ślub
tego marginesu pozbawiał, he he. Zabawne szczególnie w kontekście tych
powyższych statystyk).
Małżeństwa – i tu mi się warsztat rozjeżdża, bo albo
szczęśliwi, albo są bo są. Ciężko zweryfikować, bo granice są płynne, tak zwane
życie jednych atakuje bardziej, innych mniej. Abstrahując od przyczyn, są ze
sobą.
Póki co.
Ja sama ekspertem od małżeństw to nie jestem, bo na
ślubnym kobiercu stawałam okrągłą liczbę razy (zero). Nie mniej jednak, jestem
politologiem, więc wiem lepiej interesuje mnie przełożenie demografii na
własne podwórko.
I ten niezwykle rajcujący aspekt psychologiczny.
Czyli: co stoi za samotnością – i tutaj sobie utrudnijmy –
zarówno za samotnością singli, jak i za samotnością w związkach?
Przyczyn zapewne jest fefdziesiąt, ale ja poruszę dwie
główne (moim subiektywnym zdaniem, rzecz oczywista):
- strach
- lenistwo
Brzmi jak trzask patelni po policzku, prawda?
Mam głęboką nadzieję (i wiarę w ludzi!), że jednak
statystyka mojego bardzo bliskiego podwórka przekłada się wprost
proporcjonalnie na setki innych podwórek, dzielnic, miast, itepe, itede.
Dlaczego? Dlatego, że strach wygrywa tę rozgrywkę. I to
nokautując lenistwo.
Strach jest do pokonania, mówię to ja.
Strach jest do oswojenia.
Czyli: taki pacjent rokuje.
Jak najbardziej. Zanim zaczniesz się zastanawiać jak żyć,
to po prostu zacznij żyć.
Banalne jak chleb z masłem. Miałkie jak przepyszna
owsianka, którą z uśmiechem na ustach spożywam każdego dnia <3 (BLEEE)
Stoisz nad tą przepaścią, rozmyślasz, analizujesz, a życie
ucieka i wcale z Tobą nie rozmawia. Nie pyta Cię o zdanie. Mijają dni,
miesiące, lata…
Nie puszczasz poręczy, bo się boisz, że spadniesz.
A co będzie, jeśli puścisz i dowiesz się, że doskonale
umiesz latać? ;)
Miłość może pomóc Ci puścić barierkę (da Ci
przysłowiowego kopa, fenyloetyloamina, jak każdy inny narkotyk), ale
lecieć musisz sam ;)
Z okazji Walentynek życzę Czytaczom miłości… własnej :)
„Kochaj bliźniego swego jak
siebie samego”.
Znajomym i nieznajomym małżeństwom życzę, żeby nie stali się
kolejnym trybikiem w maszynie statystyk rozwodowych.
Samotnym życzę miłości, a sparowanym – mniej strachu (i nie
budujcie statystyk rozstaniowych, chociaż chyba jeszcze takich nie ma ;) )